Balcerowicz grabarzem kultury

Balcerowicz grabarzem kultury – Przed kilkoma laty w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” prezes Balcerowicz powiedział wyraźnie: kultura wyżywi się sama, a jeśli nie, niechaj zdycha.

To nie jest nowy artykuł, ale to co mówi pan Balcerowicz, mówi szalenie dużo na temat liberalnego sposobu myślenia o niewidzialnej ręce rynku, która niby ma załatwić wszystko.

Nie jestem zwolennikiem PiSu, ale trzeba być ślepcem, żeby nie widzieć, jak wielkie spustoszenie w kulturze spowodowały poprzednie liberalne rządy, podczas których ładowało się pieniądze w puste budy, na które później nawet nie było pieniędzy, żeby je obsadzić i utrzymać, a do twórców, poza małą grupką beneficjentów, którzy teraz najgłośniej ryczą oderwani od koryta, nie trafiało nic, a wręcz im pieniądze zabierano.

Dlatego perspektywa powrotu tych wyszczekanych złodziei do władzy nie jest dla mnie specjalnie ciekawa z punktu widzenia człowieka kultury i twórcy.

Balcerowicz grabarzem kultury

Nowak: Kultura niech zdycha

Wedle prezesa Balcerowicza instytucje państwa kompromitują się, wspomagając finansowo a priori nierentowne filozoficzne wydawnictwo – pisze profesor filozofii.

Obowiązkiem intelektualistów jest troska o słowo i dążenie do prawdy. Intelektualiści nie powinni uchylać się od odpowiedzialności za to, co mówią. Wiedzą też, że słowa mają swoje konsekwencje, że nie wolno ich rzucać na wiatr czy wycierać sobie nimi ust.

Kiedy usłyszałem więc, że Leszek Balcerowicz – ekonomista, profesor, minister i prezes, a dla wielu osób niekwestionowany autorytet w dziedzinie moralności – wypowiada się na temat Fundacji Augusta hr. Cieszkowskiego wydającej w Polsce pismo filozoficzne, zacząłem się zastanawiać, czy on właściwie wie, o czym mówi. Czy przekartkował chociaż jeden numer wydawanego od dekady kwartalnika, na który składa się wysiłek wieluset osób? Czy wziął do ręki jakąkolwiek wydaną przez nas książkę bez względu na to, kto – Platon, Hannah Arendt czy Pier Paolo Pasolini – byłby jej autorem? Nie wiem tego. Natomiast wiem jedno: wedle prezesa Balcerowicza instytucje państwa polskiego kompromitują się, dofinansowując Fundację wydającą kwartalnik filozoficzny „Kronos” oraz wspomagając finansowo a priori nierentowne filozoficzne wydawnictwo.

Przyjrzyjmy się genezie tej wypowiedzi.

Duch towarzysza „Wiesława”

Atak na kulturę ze strony tych, którzy niewiele mają z nią wspólnego, to w końcu żadna anomalia, to nie śnieg w środku lata ani stół z powyłamywanymi nogami. Kiedy Władysław Gomułka ps. Wiesław skojarzył, że fragment poematu „Cisi i gęgacze” być może odnosi się do niego, zasugerował, że „utwór ten zawiera pornograficzne obrzydliwości, na jakie może zdobyć się tylko człowiek tkwiący w zgniliźnie rynsztoku, człowiek o moralności alfonsa” (1968).

Zresztą jego ostrożny, by rzec eufemistycznie, stosunek do inteligencji i intelektualistów był już wtedy dobrze znany, co nie znaczy, że towarzysz Gomułka organicznie przeciwstawiał się kulturze jako takiej albo że się jej bał. W artykule „Dajcie narodowi kulturę wyrosłą z rzeczywistości polskiej” (1946) pisał o kluczowej roli mecenatu państwowego w tworzeniu kultury narodowej. Był przekonany, że do najważniejszych zadań rządu polskiego należy „bodaj maksymalny wysiłek dla sfinansowania potrzeb kulturalnych narodu, szczególnie dla odbudowy i rozbudowy szkolnictwa i wyższych zakładów naukowych”.

Ze słów tych wynika, że nawet przedstawiciel partii komunistycznej, a zarazem ktoś tak mało przychylny kulturze jak towarzysz „Wiesław”, miewał w stosunku do niej swoje rozterki i wahania, których, jak zaraz postaram się przedstawić, nie ma, bo nigdy ich nie miał, prezes Balcerowicz.

Przed kilkoma laty w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” prezes Balcerowicz powiedział wyraźnie: kultura wyżywi się sama, a jeśli nie, niechaj zdycha. „W słowach tych odnoszę się tylko do poglądu, że albo państwo będzie finansowało kulturę, albo jej w ogóle nie będzie. To jest pokłosie dawnego [komunistycznego – P.N.] myślenia. Kiedy słyszę ludzi, którzy deklarują wiarę w społeczeństwo obywatelskie oraz w wolność jednostki, a zarazem powtarzają, że tylko państwo, państwo, państwo, to coś mi tu się nie zgadza”.

Przez „dofinansowanie kultury” prezes Balcerowicz rozumie „klientyzm, etatyzm, rozrzutność”, a także „silną rolę związków zawodowych”. Gdy prowadzący rozmowę zauważa, że istnieją takie obszary kultury, które „bez mecenatu państwowego nie mogą się rozwijać: opera, teatr, muzyka poważna, eksperyment artystyczny”, prezes Balcerowicz zamienia się z prowadzącym na miejsca i przejmuje inicjatywę. „Czy to znaczy, że każdy twórca ma być urzędnikiem państwowym?” – pyta go. „Że mamy zadekretować odsetek PKB przeznaczony na kulturę? Dlaczego lobbing u polityków i urzędników ma być moralnie lepszy od zabiegania o pieniądze osób prywatnych – odbiorców czy sponsorów? Nie chcę powiedzieć, że akurat w budżecie kultury trzeba szukać największych oszczędności. Trzeba ich szukać w ogromnych i demobilizujących ludzi wydatkach socjalnych. Jednak głównym miernikiem wartości dzieła kultury nie może być to, że ludzie nie chcą za nie zapłacić” („Uwolnić kulturę”, „Gazeta Wyborcza” z listopada 2009 r.).

Antyinteligencka tradycja

Nie twierdzę, że Balcerowicz odpowiada za zło biblijne i szwedzki potop. Natomiast jestem przekonany, że doskonale wpisuje się w antyinteligencką tradycję zwalczającą kulturę poprzez jej wycenę. A to, że jest on profesorem wyższej uczelni, bynajmniej nie zapewnia mu związków z kulturą nawet wtedy, gdy sam tak o tym sądzi.

W jego domu – jak sądzę – nie ma książek innych niż te, które służą do pracy zawodowej. Zapytajcie go, kiedy ostatni raz sięgnął po wiersze. Albo czy wie, kim był Joachim z Fiore.

Balcerowicz to człowiek, który zainicjował modę wśród biednych i bogatych na nieczytanie, na nieinteresowanie się niczym, co wykracza poza wąsko pojętą specjalizację. Piękna rzecz, idea, dzieło sztuki nie są w stanie nim i jemu podobnymi wstrząsnąć, jeśli nie mają przyczepionej metki z ceną. A skoro jej nie mają, nie przedstawiają dla nich żadnej wartości. Kto z nich miałby zatem finansować kulturę z własnych pieniędzy? Czy nie lepiej przepuścić je na giełdzie?

Prezes Balcerowicz wypowiada się o finansowaniu kultury bez cienia wahania, z naukową precyzją, zapominając przy tym, że nauka odarta z idei aproksymacji jest nauką infernalną. On nigdy nie zrozumie tych, którzy kulturą oddychają, żyją nią. Racje ludzi kulturalnych są mu niedostępne.

Elity kontra konsumenci

Czy zatem państwo polskie ma łożyć na kulturę? To pytanie retoryczne. Państwo jest odpowiedzialne za kształtowanie swoich własnych elit, a nie konsumentów. Państwem mają zarządzać osoby światłe, nie zaś ograniczeni i skorumpowani urzędnicy. Takie elity dopiero muszą powstać. A konsumenci niech sobie radzą sami, im wolny rynek dobrze służy.

Są obszary rzeczywistości – należy do nich bez wątpienia kultura, po części nauka – niepodlegające ekonomicznej wycenie. „Czy mamy zatem zadekretować odsetek PKB przeznaczony na kulturę?” – pyta Balcerowicz. Ależ tak, na litość Boską!

Leszek Balcerowicz – architekt polskich przemian ustrojowych – spełnił swoje zadanie. Podziękujmy mu za to. Mojemu trzynastoletniemu synowi jego nazwisko kojarzy się już tylko z „licznikiem przekrętów III RP” zainstalowanym na dachu byłej Cepelii w Warszawie. Jego rola się skończyła. Tym razem naprawdę powinien odejść.

Autor jest profesorem filozofii na Uniwersytecie w Białymstoku, zastępcą redaktora naczelnego kwartalnika filozoficznego „Kronos”, członkiem Rady Fundacji Augusta hr. Cieszkowskiego

www.rp.pl/Publicystyka/305299959-Nowak-Kultura-niech-zdycha.html#ap-3


#kultura