“CZY DYREKTOR JEST CHUJEM?”
NO I POŁOŻYLIŚMY WIECHĘ I USTAWILIŚMY PRZEDSTAWIENIE DO KOŃCA.
Z jednej strony to niezwykle przyjemne uczucie, że udało się zbudować spektakl, z drugiej jednak niesie ze sobą pewne skutki uboczne, których doświadczyliśmy:
Rano upewniliśmy się, czy ten finał, który ustawiliśmy dzień wcześniej, rzeczywiście się sprawdza. To rozsądne rozwiązanie, jakie zawsze stosuje, żeby nie ulec urokowi chwili i potwierdzić poddać się próbie wody jeszcze raz ze świeżym umysłem, po przespanej nocy. Co prawda, ja w mojej pracy głównie posługuję się intuicją i jeśli coś wydaje mi się dobre, kiedy to “stawiam”, to zazwyczaj takie jest i odwrotnie, ale sprawdzić zawsze warto. No i okazało się, że finał rzeczywiście nam “siedzi”, więc na wieczorną próbę ustaliliśmy, że zaczniemy od początku przedstawienia, żeby zająć się tak zwaną, “koronką”, “szlifem”, lub “fajnsznitem”, czyli drobiazgowym czyszczeniem i dopracowywaniem poszczególnych scen.
Plany, planami, ale kiedy wieczorem zabraliśmy się do pracy, okazało się, że wszystko to, co gdzieś było ustawione i nie mówię tu o sytuacjach, bo te aktorzy pamiętali znakomicie, lecz o temperaturę i emocje, gdzieś się ulotniło. Był to typowy syndrom rozluźnienia, po intensywnym etapie stawiania przedstawienia. Wszyscy dostawaliśmy najpospolitszej głupawki i nikt nie był w stanie się skupić. Zamiast zatem brnąć dalej w te paranoje, doświadczony reżyser zakomenderował odwrót i zaczęliśmy sobie opowiadać dowcipy i anegdoty teatralne.
Ponieważ jest to mój prywatny blog i mogę sobie na nim pisać co chcę (uprzedzając wszystkie próby zwolnienia mnie ze stanowiska z powodu używania niecenzuralnych słów) zacytuję jedną:
Rzecz odbywała się w jednym z renomowanych teatrów w latach 60tych, a konkretnie w bufecie.
Jeden z tuzów aktorskich siedział przy stoliku wraz z innymi kolegami i zażarcie o czymś dyskutował. Drzwi do bufetu się otworzyły i wkroczył do niego Dyrektor tego szacownego teatru, na co aktor o którym mowa widząc to kątem oka wstał i zdecydowanym tonem, udając że nie widzi dyrektora, powiedział: “Ja się wcale z kolegami nie zgadzam, że Pan Dyrektor jest chujem!”, mimo że rozmowa z kolegami dotyczyła zupełnie czegoś innego.
O ile mi wiadomo nikt z tego powodu nie stracił pracy, a anegdota przeszła do historii teatru..
Po odreagowaniu wszystkich emocji udało nam się wczoraj przywrócić odpowiedni ton pierwszej scenie, a potem udało nam się także porozmawiać o kondycji współczesnego teatru polskiego, ale o tym może innym razem”
Chciałem chyba w gruncie rzeczy powiedzieć dwie rzeczy; jedna, to że nawet przerwa w próbie jest częścią próby, a druga, że nikt nie powinien być zwalniany z powodu swoich poglądów i przekonań, nawet jeśli są kontrowersyjne, albo nieprawdziwe…
#GrzegorzKempinsky #PeggyPickit #TeatrLudowy
Lech Raczak – twórca Teatru Ósmego Dnia, chyba po raz pierwszy od dramatycznego rozstania wypowiedział się na temat teatru. Przed chwilą przesłał mi ten list:
SACRUM i OBSCENUM
Sprawa jest aktualna, szeroko znana i komentowana. Przypomnijmy jednak parę faktów.
Na wieść o wyborze kardynała Bergoglio na papieża aktorka Ewa Wójciak zareagowała na Facebooku obscenicznym słowem i przypomnieniem o uwikłaniu argentyńskiego kościoła i – jej zdaniem – nowego biskupa Rzymu w „brudną wojnę” po stronie junty gen. Videli. Ten wpis możemy jeszcze uznać za brawurową lecz prywatną wypowiedź. Parę godzin później pojawiła się jednak osobiście w studio WTK, lokalnej poznańskiej telewizji, gdzie – podpisana na ekranie „Dyr. Teatru Ósmego Dnia” – potwierdziła swój pogląd jak i przywiązanie do formy wypowiedzi („Bergoglia za chuja nie przeproszę” – jak to ładnie streścił jeden z komentatorów). I tu, w telewizji, sprawa przestała być prywatnym poglądem z facebooka, stała się publiczną wypowiedzią dyrektora miejskiej instytucji. (Późniejsze tłumaczenia Ewy W. o intymnym wymiarze facebooka, wobec jej obecności na ekranie telewizora, za pośrednictwem którego własny wpis powtórzyła i spopularyzowała, możemy traktować jako dość naiwne wykręty).
W chwilę później w radiach, telewizjach, gazetach i w internecie rozpętała się burza, której grzmoty i błyskawice musiały do wszystkich nas dotrzeć. Nie będę więc jej opisywał, choć nie mogę się oprzeć, by nie przytoczyć paru związanych z nią ciekawostek. I tak na przykład na stronach internetowych feralnej telewizji WTK, w której studio nawałnica się zaczęła, wybór Argentyńczyka na papieża skomentowało prawie 400 osób, a występ E. Wójciak ponad 1.400 – ot, proporcja! I tu, i na setkach innych stron internetowych ok. 90 procent komentatorów, w sumie tysiące ludzi, potępia aktorkę. Zabawne – lub jak kto woli – przerażające jest przy tym, że obrażeni wulgarnym słowem obrońcy wiary, religii, Przykazań, Kościoła, papiestwa i Franciszka, którego imiennik nawet z krwiożerczym wilkiem gawędził przyjacielsko, w stronę Wójciak wylewają całe szamba obscenów seksualnych i fekalnych – zamiast Świątyń i Okopów Św. Trójcy zdają się wznosić przeciw niej w imię boże latryny i burdele.
Nie warto opisywać żałosnych popisów politykierów i propagandystów. Trzeba jednak zwrócić uwagę na reakcje pracodawców Ewy Wójciak –prezydenta i odpowiedzialnego za kulturę wiceprezydenta Poznania i – przede wszystkim – Rady Miasta, która w specjalnej uchwale zażądała zerwania kontraktu z dyrektorką „Ósemek” – miejskiej instytucji. Innymi słowy – represjonowania jej za wygłoszenie w drastycznej formie kontrowersyjnego poglądu.
Dwadzieścia lat temu odszedłem z Teatru Ósmego Dnia; z dzisiejszymi „Ósemkami” łączy mnie bardzo niewiele – mamy wspólną historię, z której zresztą usiłują mnie usunąć zawłaszczając we czworo to, co było twórczym dorobkiem i moim i znacznie szerszej grupy artystów. Mam do nich też pretensję, że dezawuują ów dawny dorobek artystyczny zastępując sztukę i poszukiwanie publicystyką teatralną… jesteśmy – mówiąc wprost – skonfliktowani. Jak bym jednak dziś nie oceniał Ewy Wójciak i jej najbliższych współpracowników, będę bronił ich praw do wolności wypowiedzi. Nawet jeśli ekspresji w nich więcej niż mądrości i prawdy. Bo nie jest to kwestia uprawnień aktorów-pracowników miejskiej instytucji. Chodzi o święte prawa nas wszystkich – obywateli RP.
Powtórzę: nie bronię Ewy Wójciak – zapewne zresztą czuła by się tym upokorzona. Podejrzewam zresztą, że sama od dawna znosi chrust i smolne szczapy na własny stos, by stanąwszy na nim patetycznym gestem wywołać krzyk zgrozy, manifestacje i kontrmanifestacje, oburzenie, protest i środowiskowe poparcie. (Gdy spektakl nie ma żaru, trzeba zażegać płomienie w przestrzeni pozaartystycznej). Sprawdziło się to w poprzednich konfliktach z miejską władzą: w starciu z wiceprezydentem Hincem i z radnymi ze wszystkich ugrupowań.
Ale rzeczywistym problemem nie są prowokacje pani dyrektor „Ósemek”. Problemem są ci z radnych (urzędników, posłów, proroków, kapłanów), którzy usiłują sobie uzurpować prawa do wyznaczenia zakresu wolności wypowiedzi. Takie próby obserwowaliśmy już wielokrotnie. Teraz stało się to w Poznaniu; dzieje się to też w Lublinie, niestety, zdarzy się zapewne w innych jeszcze miejscach. I te pokusy, zapędy i procesy należy powstrzymać.
Wolność ekspresji, nawet wulgarnej, jest święta. Jedyną karą za nadużycie jest głos opinii publicznej. Także, kurwa, ten obsceniczny.
Lech Raczak
Wiele hałasu o chuja
Ja się patrzę i miarkuję. Tak bogata jest nasza polska mowa, czy nie można było czegoś lepszego użyć, w miejsce do cna wytartego “chuja”? Choćby gnida, wesz, podlec, zaprzaniec, albo (poczciwa) świnia czy (elegancka) kanalia? – pisze Anna Schiller w felietonie dla e-teatru.
Nie śmiej się dziadku z cudzego wypadku. A jednak na śmiech mi się zbiera, kiedy słyszę o reperkusjach użycia przez Dyrektor budżetowego teatru wyrazu “chuj” dla określenia namiestnika kościoła. Jeszcze mi weselej, gdy po stronie kultury wrzeszczą o wolnej Polsce, a w niej wolności słowa. Pękam ze śmiechu, gdy Pani Dziekan z katolickiego uniwersytetu w proteście przeciw ewentualnemu zwolnieniu Pani Dyrektor podaje się do dymisji. Chrześcijanie domagają się dymisji Dyrektor, ludność kulturalna wychodzi manifestować pod siedzibę Prezydenta miasta, a Prezydent oświadcza, że chętnie by zwolnił Dyrektor, lecz nie wie, czy to zgodne z prawem. Zwala więc wszystko na żydów, pardon, prawników, umywa ręce, Piłat cholerny. Porywa mnie śmiech pusty. I mamy: Ewa Wójciak, Chrystusem kultury. Litość i trwoga.
Nie ona pierwsza tak wywindowana; przed nią plastyk Nieznalska instaluje męską mękę na siłowni obok genitalii na krzyżu. Obeszło się bez brzydkich słów, dla politycznych chrześcijan wymowa to była niezbicie bluźniercza. Dzięki ich pozwowi z Nieznalskiej zrobiła się znalska, sprawa sądowa uczyniła z niej męczennicę. Grono wybitnych artystów i kuratorów ruszyło w obronie wolnej twórczości na Okopy Cenzury.
Ja się patrzę i miarkuję. Tak bogata jest nasza polska mowa, czy nie można było czegoś lepszego użyć, w miejsce do cna wytartego “chuja”? Choćby gnida, wesz, podlec, zaprzaniec, albo (poczciwa) świnia czy (elegancka) kanalia? Synonimy, do których nikt nie mógłby się przyczepić, że to słowa uznane powszechnie za obelżywe. A te jaja z krzyża przyprawić krytycznie tak, by Polak Mały nie miał wątpliwości w kogo wierzy – w chłopa z jajami. Żeby nie było omyłki wyjaśniam, że ironia tyczy krytyków, którzy gotowi są winterpretować w górę każdą bździnę, ogłaszać dziełem sztuki każda bzdurę i hochsztaplerkę. Bo bzdurą, nie najlepiej świadczącą o rozumie Nieznalskiej, jest cierpienie na krzyżu jako metafora ćwiczeń na siłowni.
Oba te incydenty z okolic sztuki niosą fatalne skutki. Teraz wystarczy napisać o którymś z dostojników “chuj”, by zostać wziętym w obronę i ocalić stołek, na którego utratę zasługuje się ze względów artystycznych. Drugi daje obywatelstwo w sztuce pseudoartystycznym przekrętom. Jakie to smutne. A wystarczyłoby, parafrazując Broniewskiego, walnąć pięścią w stół: Papież nie papież, chuj nie chuj, nikogo w swoim domu obrażać nie pozwolę.
Anna Schiller
Materiał własny
29-03-2013