Londyn, mój przyjaciel

Londyn, mój przyjaciel – to znakomity felieton Wojtka Maryańskiego o niezwykłej jego przyjaźni z wielką metropolią, jaką jest Londyn.

Wojtek pisze znakomite felietony, które są pełne refleksji i swoistej nostalgii za tym, co nie jest umorusane otaczającą nas codziennością. Tym razem wziął na warsztat Londyn.

Polecam wam ten felieton!

 

Londyn mój przyjaciel

 

Dziś jakieś dziwne sny wypędziły mnie z łóżka jeszcze wcześniej. Wyniosłem zielony worek z butelkami, bo dziś odbierają szkło, usiadłem do kompa i zacząłem pisać o moim Londynie.

Mój Przyjaciel Londyn

Był to któryś z pierwszych dni lipca 1969 roku, kiedy po raz pierwszy nieśmiało spojrzałem w oczy skwarnemu Londynowi.
Oczy miał szare, przewiercające na wskroś. Czuło się w nich potęgę i moc. Nie było w nich wrogości ani też dystansu.

Wytrzymałem dłuższą chwilę to spojrzenie giganta pełnego olbrzymich, starych katedr, potężnych budynków nad spokojnie płynącą Tamizą, nazywaną tam Thames River. Zaśmieconych, ale malowniczych zaułków, przestrzennych parków, gdzie Anglicy bezceremonialnie chodzili po trawie. Pubów pamiętających Dickensa, admirała Nelsona, czy Johna Constabe’a , który obmalował Anglię na setkach obrazów . Niezwykle kolorowych sklepów na Regent czy Oxford Street. A to tylko niewielka część z tego, czym zauroczył mnie Londyn tak dalece, że pokochałem go miłością wyjątkową, która, jestem pewien, trwać będzie i będzie ….

Był to czas, kiedy Londyn, jadąc tłumnie metrem ubrany był w gustowne meloniki, szare, doskonale skrojone garnitury i zawsze miał przy sobie czarny parasol. Czytał olbrzymie płachty The Daily Telegraph bądź The Guardian. Londyn bezmelonikowy przeglądał w metrze The Sun czy Daily Mirror. Co ciekawe, oba Londyny były ze sobą w pełnej podróżnej symbiozie co wówczas było dla mnie ogromnym zaskoczeniem, Funt dzielił się na dwadzieścia szylingów a te z kolei na dwanaście miedzianych pensów. Niektóre ceny, szczególnie drogich artykułów jak i honoraria przedstawicieli wolnych zawodów, lekarzy czy prawników, podawane były w guineach. Walucie umownej. Jedna guinea stanowiła dwadzieścia jeden szylingów czyli jeden funt i jeden szyling. Taka jedna z wielu, angielska ekstrawagancja, odróżniająca ich od mieszkańców kontynentu. Też podobno Europejczyków.

Jeszcze udało mi się trochę nawąchać odchodzącego w przeszłość Imperium Brytyjskiego, albo jak kto woli, mniej pompatycznie Old Merry England. Londyn żył wtedy zupełnie inaczej. Przede wszystkim mniej hałaśliwie i mniej kolorowo w sensie dosłownym i przenośni.

Puby miały rygorystycznie przestrzegane godziny otwarcia, co szczególnie widać było w weekendy. Zamykano je o godzinie 1 po południu, by otworzyć je dopiero o godzinie 7 wieczorem.
Zamykano je o godzinie 11 wieczór. Zamknięcie obwieszczał dźwięk dzwonka . Po dzwonku nie było ludzkiej siły, by ktokolwiek zamówił jeszcze pint of beer. Jak koniec to koniec. Queen’s Regulations. Święte i szanowane.

Dziś Londyn jest pełen przybyszów z wielu krajów świata i byłych kolonii. Wtedy, kiedy poznawałem Londyn i zaprzyjaźniałem się z nim większość mieszkańców stanowili biali Londyńczycy mieszkający tam od pokoleń. Trochę z Dickensa. Trochę z Galsworthy’iego. Trochę z wędrującego Strandem T.S. Eliota.

Tak ten czas pamiętam, wyciągając z głębokiej pamięci, pierwsze momenty zetknięcia się z moim ukochanym miastem. Może to uzurpacja , ale uważam się za Londyńczyka i dużo wcześniej poznałem jego klimat, jego duszę, jego deszcze i jego krnąbrne chmury, dużo wcześniej niż połowa dzisiejszych Londyńczyków, którzy przyszli na świat po 1969 roku.
Spróbuję w moich londyńskich gawędach , opowiedzieć o tym co mnie w nim zafascynowało, co widziałem, kogo poznałem. A było to wielu fantastycznych ludzi.

To fantastyczny kraj, który wydal wielu niezwykłych ludzi. Choć wielka część ludzi używa języka, który trudno zrozumieć a jest to także język angielski. W.

Wojtek Maryański


#Londyn