Rafał Supiński: wywiad

Rafał Supiński: wywiad – to niezwykle ciekawa rozmowa z młodym aktorem, Rafałem Supińskim, który mimo młodego wieku zdążył już wiele w teatrze zrobić.

Rafał Supiński: wywiad – moim zdaniem jeden z najciekawszych aktorów młodego pokolenia, który nie dość, że jest niezwykle wielozadaniowy, to jeszcze całkiem mądrze myśli o życiu i swoim zawodzie.

Rafał Supiński

Rafał Supiński: nie biorę życia takim, jakie jest

To jedna z najbardziej inspirujących osób, jakie miałam okazję poznać. Aktor, wokalista, pedagog. Zawsze szuka drugiego dna, uwielbia poznawać nowych ludzi, a w wolnym czasie gotuje i uprawia sport. Moim gościem jest Rafał Supiński.

Musicalna: Jakbyś miał do końca życia grać tylko jedną rolę w teatrze – co by to było?

Rafał Supiński: Gdybym miał do końca życia grać jedną rolę w teatrze, to bym zwariował (śmiech). Bardzo lubię różnorodność. Gdybym jednak rzeczywiście miał coś wybrać – spośród tych, które gram, bliska jest mi rola Raoula de Chagny, wicehrabiego z Upiora w operze. Jest jednak wiele realizacji, w których chciałbym mieć udział. Wiem, że to była klapa ogromna – Lord of the Rings, ale tam muzyka była genialna i chciałbym uczestniczyć w produkcji.

Skąd wziął się pomysł na musical?

Rafał Supiński: Marzenie? A marzenia trzeba spełniać. Jak jeszcze byłem w podstawówce, zobaczyłem na ekranie telewizora musical Romeo i Julia z Teatru Studio Buffo i pomyślałem: wow, jakie to jest fajne. Ta muzyka, taniec i śpiew. Oni to wszystko łączą. Pomyślałem, że też chciałbym to wszystko łączyć w jakiś sposób. Nie wiedziałem jeszcze jak, ale ilekroć oglądałem niedzielne filmy muzyczne czy familijne, to były produkcje Disneya, stwierdziłem, że też chciałbym nieść ludziom taką radość i zauroczenie muzykalnością. Później, gdy obejrzałem Romea i Julię, uznałem, że chciałbym coś takiego robić. Gdzieś w okresie gimnazjalnym chodziłem na kółko teatralne. W liceum to wygasło, postanowiłem, że zajmę się nauką, czymś poważnym (śmiech). Matura, te sprawy. Ale w międzyczasie gdzieś z tyłu głowy było: a może sprawdź szkoły, jakie są, gdzie możesz zdawać itd. I wtedy znalazłem PWST w Krakowie. Zobaczyłem, że tam jest wydział wokalno-aktorski i postanowiłem zdawać.

Dostałeś się od razu?

Rafał Supiński: Od razu. To był rzut na taśmę, decyzja: to albo wcale. I rzeczywiście zdawałem tylko do Krakowa, tylko wydział wokalno-aktorski. Wiedziałem, że nie muszę mieć wykształcenia muzycznego, bo takiego nie mam. Z różnych względów nie udało mi się zdobyć takiej wiedzy niestety, a może stety właśnie. To była jedyna szkoła wyższa, która nie wymagała wiedzy muzycznej. Udało się.

Jak wspominasz studia?

Rafał Supiński: Świetnie. To był genialny czas. Miałem wokół siebie ludzi niesamowitych, twórczych, chcących zdobywać szczyty. Spotykałem tych, którzy chcieli zmienić coś w swoim życiu lub w życiu innych, robić coś ważnego. W okresie studiów założyliśmy koło naukowe, w którym pracowaliśmy nad metodą Czechowa, staraliśmy się zrozumieć, czym jest teatr, jaka jest jego waga w życiu publicznym. Często rozmawialiśmy, że musi dojść do balansu pomiędzy duchem, ciałem a rozumem. W międzyczasie były studia w Czechach, w Brnie, na Janáčkova Akademie Múzických Umění. Też niesamowita przygoda. Wszyscy znajomi i profesorowie dziwili się, że wybrałem Czechy i pytali, po co tam jadę, że to mi nic nie da. Teraz uważam, że to była jedna z najlepszych decyzji, jakie podjąłem. Podróże i spotkania z ludźmi kształcą, to zbieranie doświadczenia, poznawanie innej perspektywy patrzenia na teatr, na życie, innej kultury. To mnie zaczęło fascynować.

W ramach tych studiów musieliśmy co tydzień chodzić na spektakle, opisywać je, być swoistym krytykiem teatralnym, musieliśmy opowiadać, o czym był spektakl, co autor miał na myśli itd. Nauczyłem się nie krytykować dla samego krytykowania. Unikać stwierdzeń w stylu: coś jest głupie – a dlaczego? bo jest głupie, tylko starać się zrozumieć. Nawet jak wydaje się, że nie ma tam jakiegoś głębszego dna i nie ma nic pod wierzchnią warstwą, to staram się sprawdzić, czy jednak coś pod tym jest. To nauczyło mnie nie krytykanckiego podejścia do sztuki, tylko krytycznego, bardziej obserwacji sztuki. To wydaje mi się bardzo ważne i starałem się to przekazywać moim podopiecznym. Jak to rozumiesz? To jest głupie. Co chcesz przez to powiedzieć? Dlaczego to jest głupie? Bo co? Bo głupie. Czy rozumiesz, co autor miał na myśli, czy nie? Spójrz głębiej. Większość ludzi patrzy tylko przez pryzmat pierwszego opakowania. To chyba wyróżnia ludzi wrażliwych, czyli ludzi teatru, sztuki, artystów, że oni nie patrzą tak jak wszyscy, to jest bardzo ważne. Należałoby patrzeć głębiej. Co jest pod tą warstwą?

Uważam, że te studia były najlepszym okresem w moim życiu. Pewnie tych okresów by było mnóstwo, gdybyś zapytała o każdy inny (śmiech), to bym też mógł znaleźć coś pozytywnego i ciekawego. Jednak pod względem rozwoju kulturalnego, osobistego, jak najbardziej. Pochodzę z małej miejscowości, z prostej rodziny, wielodzietnej, a przejście z takiej miejscowości, gdzie jest dziesięć tysięcy mieszkańców, do Krakowa na studia, gdzie jest ogromna różnorodność, spowodowało, że to było wielkie zderzenie z czymś nowym, kompletnie innym. Dlatego mówię o tym silnym rozwoju, bo można go zobaczyć, z tego się cieszę.

Skąd wziął się pomysł na Czechy? Dlaczego akurat tam?

Rafał Supiński: Życie. Po pierwsze – było blisko. Po drugie mają ogromną tradycję, jeśli chodzi o step i o taniec. Czesi kultywują kulturę tańca i uważam, że to są mistrzowie w tej dziedzinie, a na tym mi zależało. W szkole teatralnej profesor Iwona Olszowska zainspirowała mnie tańcem, ruchem na scenie. Kolejna rzecz – tanie miasto, ceny zbliżone do polskich, stypendium mogło pokryć koszty życia podczas studiowania. To takie elementy przede wszystkim. A poza tym wiedziałem, że oni są niesamowicie przygotowani na studentów międzynarodowych, ponieważ jako grupa ludzi z Turcji, Litwy, Łotwy, Portugalii i chyba nawet z Włoch mieliśmy zajęcia po angielsku. Naszą prowadzącą była reżyserka Tanja Miletić Oručević, razem robiliśmy tekst Brechta Wesele u drobnomieszczan. Robiliśmy to po angielsku z songami w naszych językach. Ona była mistrzem, który nas prowadził, ale mieliśmy poza tym inne zajęcia. Z research project, gdzie spotykaliśmy się, poznawaliśmy kulturę czeską, kinematografię. Ja chodziłem dodatkowo na taniec, step itd. Zauważyłem, że w Polsce jako aktorzy bardziej wchodzimy w rolę, a w Czechach wszystkie spektakle, które widziałem, były zrobione z dystansem. Bardzo mi się to rzuciło w oczy.

Myślisz, że aktor musi odnajdować się w postaci, żeby móc ją zagrać wiarygodnie?

Rafał Supiński: Nie do końca. To jest ważne, żeby zrozumieć swoją postać, wiedzieć, dlaczego się ją gra i po co się wchodzi na scenę. Jak w życiu ważne jest pytanie: dokąd zmierzasz, tak samo my, jako artyści, wchodząc na scenę, musimy siebie zapytać: po co jestem na scenie? Czy chcę opowiedzieć tę historię? Czy chcę pokazać siebie, swój głos, walory? Tu jest ważna motywacja. W szkole pani profesor mi mówiła: zanim wejdziesz na scenę, zastanów się, po co na niej jesteś. To jest wewnętrzna motywacja, która może pozwolić na dialog z publicznością. A wracając do pytania: myślę, że moje życiowe doświadczenie powoduje, że kolejne role są bogatsze o doświadczenia Rafała Supińskiego. Te role, które gram, ubogacają mnie jako aktora, jako artystę i także prywatnie. To jest element wiązany. Z jednej strony przez moje doświadczenie życiowe mogę kreować ciekawsze role i są one bardziej dojrzałe, różnorodne i odwrotnie – jeśli dostaję jakąś rolę, to ta rola pozwala mi się rozwijać. Muszę szukać materiału, który dotyczy danego spektaklu, danej postaci, jej motywów, dlaczego ona tak się zachowuje, a nie inaczej. To są bardzo ciekawe rzeczy, bardzo twórcze i inspirujące, bo wtedy zaczynasz patrzeć na postać z innej perspektywy.

Zawsze należy bronić postaci na scenie, kogokolwiek grasz. Czy grasz superbohatera zakochanego w pięknej kobiecie, czy grasz mordercę, czy chłopaka z problemami natury emocjonalnej czy psychicznej, zawsze należy bronić tej postaci, starać się ją zrozumieć i jej nie oskarżać. I właśnie dlatego wspomniałem o teatrze socjologicznym, który mnie inspiruje. Widzowie, którzy oglądają spektakl, mogą się utożsamić z jakimś elementem postaci granej przeze mnie lub przez innego artystę. Wtedy dochodzi do tego katharsis, może zbyt duże słowo, patetyczne w dzisiejszych czasach, bo kto mówi o katharsis, ale ja w to wierzę, że dochodzi do tej formy katartycznej. Człowiek, będąc na widowni, przeżywa emocje, pozwala ten korek emocjonalny, który ma w sobie, odblokować. Emocje ulatują. To działo się już w starożytnej Grecji. Teatr miał wyzwalać emocje w ludziach i dzięki temu oni się lepiej czuli. 

Myślisz, że po to ludzie przychodzą do teatru?

Rafał Supiński: Też po to, ale przede wszystkim chcą się oderwać od swojej rzeczywistości. To jest funkcja katharsis między innymi, ale nie w tej współczesnej, konsumpcyjnej formie. Chcą się dobrze bawić, może idą z ciekawości. Jeśli to opera, to posłuchać pięknych głosów, jeśli musical, zobaczyć ciekawe obrazy, coś lekkiego. Pójść na komedię, bo słyszeli, że jest fajna, bo chcą zobaczyć fajnych artystów, aktorów, jak oni radzą sobie na scenie, bo są to celebryci na przykład. Jeśli jest to dramat, to chcą przeżywać emocje. Są różne motywy i każdy człowiek ma inne potrzeby, nawet jeśli chodzi o teatr. Niektórzy bardziej wzniosłe, a inni przyziemne.

Nie masz czasu, żeby chodzić do teatru?

Rafał Supiński: Z tym jest słabo, ale nieraz znajduję czas. Na przykład udało mi się zobaczyć świetny spektakl Białego Teatru Tańca tylko dlatego, że był przed Bożym Narodzeniem, w piątek, a Wigilia była w poniedziałek. Specjalnie przyjechałem do Warszawy. To były dwie krótkie formy taneczne Orfeusz i Eurydyka i Śmierć Dziewczyny. Byłem zachwycony ich formułą i sugestywnością. Uwielbiam teatr tańca, bardzo lubię Kibbutz Contemporary Dance Company, który widziałem w Śląskim Teatrze Tańca na Międzynarodowym Festiwalu Teatru Tańca w Bytomiu. Zobaczyłem spektakl Ecodom – genialne. Nie spotkałem się wcześniej z taką energią na scenie, takim sfokusowaniem artystów. Oni byli tak dobrzy aktorsko, tanecznie, świetnie się to oglądało. Bardzo polecam ten teatr tańca, są bardzo ciekawi scenicznie, ruchowo i koncepcyjnie.

Z kolei to, co robi Izadora Weiss może być niezrozumiałe, bo ona bierze muzykę, która nie jest prosta i łatwa. To jest poważna muzyka i łączy to w formie tanecznej, ale współczesnej. A jeśli nie mogę iść do teatru, idę do kina. Ostatnio widziałem film Hermanna Vaske Dlaczego jesteśmy kreatywni? On tworzył ten film przez trzydzieści lat, rozmawiał ze znanymi ludźmi, zadawał im pytanie: dlaczego są kreatywni i sprawdzał, czy potrafią na to odpowiedzieć. I rozmawiał m.in. z Dalajlamą, z Quentinem Tarantino, z seniorem Bushem, z Davidem Bowie i wieloma artystami. W półtorej godziny otrzymałem wiedzę z trzydziestu lat. Ciekawe było to, że dla ludzi wschodu motywem do tworzenia jest utrzymanie filozoficznego, wewnętrznego spokoju, zen. Im bardziej idziemy na zachód, tym te powody są bardziej przyziemne, hedonistyczne. Nie u wszystkich oczywiście, ale stereotypowo mówiąc o tym. Tworzenie kultury pod wpływem tego, skąd pochodzimy. Ale to oddzielny temat (śmiech).

Obecnie żyjesz w podróży?

Rafał Supiński: Na co dzień pracuję w Operze i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku, a także w Teatrze Roma w Warszawie. Dużo czasu spędzam w pociągu, tudzież w samochodzie, ale wybieram pociąg ze względu na wygodę, możliwość przespania się, czytania książek i tworzenia różnych notatek.

Wróćmy do początków Twojej kariery musicalowej. Debiut musicalowy?

Rafał Supiński: Nie wiem, czy był to debiut musicalowy, ale zagrałem w takim farso-wodewilu Pińska szlachta Mikałaja Pinihina, białoruskiego reżysera. To był mój debiut w 2010 roku, byłem jeszcze na studiach. Przyjechałem na casting do Teatru Rampa i dostałem rolę. Byłem przerażony i zachwycony. Wtedy spotkałem się po raz pierwszy m.in. z Dominiką Łakomską, Olgą Szomańską, bo to były moje partnerki sceniczne i z Konradem Marszałkiem, który grał tę samą rolę. On mnie wprowadzał w ten zawód. Niesamowity zespół, niesamowici ludzie, którzy próbowali mi pomóc tzw. reżyserią zakulisową. Otrzymałem mnóstwo uwag i świetne przyjęcie. To jest bardzo ważne, dlatego tak cenię sobie ten zespół. Poczułem, że zaprosili mnie do swojej teatralnej rodziny, którą wtedy tworzyli.

Co było potem?

Rafał Supiński: Potem musical w Operze Krakowskiej Mały Lord w reżyserii Janusza Szydłowskiego, tam grałem pucybuta Dicka, przyjaciela głównej postaci. W międzyczasie była Awantura o Basię Cezarego Domagały i Tango Piazzolla w reż. W. Mazurkiewicza i R. Talarczyka w Teatrze Rampa w Warszawie. Dostałem rolę w musicalu Korczak w OiFP w Białymstoku. Grałem Marka, który zakochuje się w dziewczynie żydowskiego pochodzenia. Jego perypetie są tragiczne. Korczak przekazuje mu dziennik z opisem tej całej sytuacji, powstaje forma retrospekcji. Później był Upiór w operze. Musical, w którym udało mi się wygrać casting do postaci Raula wicehrabiego de Chagney. Potem Romeo i Julia w Teatrze Dramatycznym, też wersja muzyczna w reżyserii Katarzyny Deszcz. Robiłem też spektakl offowy Freshmakers, taki ruchowo-muzyczny, który reżyserował Rafał Urbacki. W międzyczasie zacząłem uczyć. Potem kolejne tytuły, Doktor Żywago, opera – TraviataSkrzypek na dachu, w którym byłem także asystentem reżysera. Grałem też w mniejszych formach teatralnych – bajkach muzycznych w OiFP: Adonis ma gościaBrzydki Kaczorek. W niektórych byłem jednocześnie asystentem reżysera.

Która z tych ról jest Ci najbliższa?

Rafał Supiński: Najbliższa mi się wydaje rola Romea, ale także Raoula. Tak czuję w tej chwili. Ale rola niema z Traviaty też była dla mnie bliska emocjonalnie. Byłem na scenie, obserwowałem Traviatę, która umierała, a jednocześnie byłem osobą, która zwiastowała śmierć. Nie wiem, czy była bliska, ale najwięcej mnie kosztowała emocjonalnie. Pomimo tego, że nic nie mówiłem, a tylko się ruszałem na scenie. A może właśnie dlatego, że emocje, które się we mnie budziły, nie mogły się upłynnić w słowie mówionym, tylko w moim ruchu i gestach, dlatego to było tak trudne. 

Co powiesz o roli Jeremiego w Pilotach? Nie jest ona zbyt rozwinięta.

Rafał Supiński: Nie jest, trochę szkoda. To jest chyba jedyna rola dramatyczna w tym spektaklu. Jeremi jest młodym chłopakiem, studentem, który chce walczyć o Polskę, Niestety prawdopodobnie ginie. To jest w sumie niedopowiedziane, nie wiemy, co się z nim dzieje, od pewnego momentu znika. To jest kwestia dopowiedzenia, bo został złapany. Czy żyje, czy został gdzieś zesłany, tego nie wiemy. Niemniej jednak ta rola się kończy dramatycznie.

Masz wymarzoną rolę?

Rafał Supiński: W tej chwili nie. Jest tak dużo musicali i ciągle znajduję nowe tytuły, jak chociażby Dear Evan Hansen czy Anastasia, w których chciałbym zagrać. Także te starsze musicale, jak Wicked, tam jest Fiyero, bardzo ciekawa rola. Co chwilę są takie nowości, że już człowiek nie myśli o tej roli wymarzonej, tylko po prostu chciałby robić to, co lubi. To, czym się może dzielić z innymi ludźmi. W ten sposób myślę. Cieszę się z każdej roli, którą dostaję, bo to mnie rozwija.

Co Cię pociąga w reżyserii?

Rafał Supiński: Możliwość współpracy z artystami. Uwielbiam, gdy podczas pracy z nimi widzę ich rozwój i jak dochodzą do roli, do postaci, którą kreują. Jest to najpiękniejszy element w tej pracy. Nic nie narzucam, staram się im asystować. Jako asystent reżysera, pracowałem z genialnymi śpiewakami, którzy są o wiele starsi ode mnie i musiałem starać się wzbudzić jakiś respekt. Oczywiście ze względu na doświadczenie go nie wzbudzałem, mogłem tylko podejść jako partner i pokazać im drogę, ukierunkować, poradzić. Po jakimś czasie osoby, z którymi współpracowałem, zaczęły mi ufać: Rafał, masz dobry zmysł, ok, wierzę ci. Spotkaliśmy się razem, żeby coś stworzyć. Ja wiem, jaki jest zamysł reżysera, wiem, o co chodzi, a osoba będąca na scenie jeszcze tego nie widzi. Ona potrzebuje czasu, ma swój własny proces twórczy. A ja jako sekundant staram się to zauważyć.

W reżyserii pociąga mnie to, że można mówić o wielu rzeczach: trudnych, łatwych, śmiesznych, zabawnych w różnej formie. W formie muzycznej, musicalowej, dramatycznej, ruchu, teatru tańca. To, co widziałem w Londynie, A monster calls, świetny spektakl, ale trudny temat, o agonii matki, kobiety umierającej na raka i jej synu, który próbuje sobie z tym poradzić. Jest gdzieś teatr ruchu, teatr dramatyczny, trochę śpiewu, wokalizy, muzyki na żywo, trochę z offu. Bardzo mi się to podobało. Cała sala płakała, ja też nie mogłem się powstrzymać od wzruszenia, bo to było tak trudne emocjonalnie. Teatr uczy zrozumienia, krytycznego, ale nie krytykanckiego spojrzenia na życie, na teatr. Nie słuchajmy tego, co nam mówią media. Niestety często jest tak, że jemy tę papkę, którą dostajemy, te obrazy, które otrzymujemy. Wierzę w to, że teatr potrafi przede wszystkim uspołeczniać, ale też uczyć krytycznego podejścia do życia. Nie brać tego życia, jakie jest.

Powiedz coś o swoich uczniach.

Rafał Supiński: Do ubiegłego roku uczyłem w szkole muzycznej, a także w Studium wokalno-aktorskim w Białymstoku. Ze względu na ilość pracy i rozjazdy między Warszawą a Białymstokiem musiałem z nauczania zrezygnować. Nie byłem zadowolony, że muszę zajęcia przekładać itd., nie czułem się z tym dobrze. Pomimo że studenci mówili, że to, co im przekazuję, jest super, że w pigułce im wszystko podaję. Miło mi było, ale jak się za coś biorę, to chcę, żeby to było dobrze zrobione. Uczyłem w tych dwóch szkołach przez wiele lat, a do pracy pedagogicznej namówiła mnie pani profesor Wioletta Bielecka.

Co poza pracą?

Rafał Supiński: Wiele rzeczy. Dzisiaj przyleciała do mnie Suzie, koleżanka, przyjaciółka z Chin. Byłem podczas wakacji w Londynie na kursie językowym i poznałem mnóstwo wspaniałych ludzi. Ja zresztą bardzo lubię poznawać ludzi. Mam do tej pory z nimi kontakt. Mam przyjaciół we Włoszech, we Francji, w Argentynie. W międzyczasie spotkałem Marisol właśnie z Argentyny, przyleciała do mnie, mieliśmy okazję się spotkać tutaj. Suzie jest w Polsce, może inni znajomi do mnie przylecą albo spotkamy się w innym kraju. To jest moje życie. To jest coś, co lubię. Spotykać się z ludźmi.

Jakie hobby ma Rafał Supiński?

Rafał Supiński: Gotowanie i sport, aktywny wypoczynek. Mógłbym powiedzieć, że czytanie książek czy oglądanie filmów, ale to każdy robi, ja też to lubię. Sport uczy samodyscypliny. I jednocześnie, dzięki temu, że ja ćwiczę, mogę zmotywować innych ludzi. Gotowanie mnie uspokaja. Kiedy gotuję, mogę skupić się na tej jednej rzeczy. Dobrze jest gotować dla kogoś, dlatego kiedyś organizowałem u siebie takie obiadki dla znajomych i zapraszałem mnóstwo ludzi, gotowaliśmy wspólnie.

Co jest w życiu najważniejsze?

Rafał Supiński: Najważniejszy jest czas. Czas, który mija, który mamy w tej chwili i to, że możemy go spożytkować w taki sposób, w jaki chcemy: z ludźmi, dzięki którym wzrastamy, którzy nas inspirują, na rzeczy, które kochamy robić, na zarabianiu pieniędzy, które są nam potrzebne do życia. Możemy go spędzić, aktywnie wypoczywając, dbając o swoje zdrowie. Czas to jest coś, co jest bezcenne. W pewnych momentach odchodzą od nas ludzie dla nas ważni, a my nie mieliśmy nawet okazji się z nimi pożegnać. Uważam, że należy celebrować każdą chwilę, nawet jeśli jest trudna. Nie mówię o samych superlatywach i pozytywach życia, bo takie są, ale życie jest życiem i są trudniejsze momenty, kryzysy, bardzo trudne życiowe rozterki. One będą, bo takie jest życie. Ale należy je przyjmować. To jest celebracja życia. Zgadzam się na to, przeżywam, wyczekuję. Nie odpycham tego, co jest negatywne.Trzeba się z tym pogodzić, przeżyć to, pozwolić sobie na te emocje. Tak, czas jest w naszym życiu najważniejszy.

Dodatkowo koncertujesz.

Rafał Supiński: Tak, żałuję, że tak rzadko. Pracuje na co dzień w OiFP, gdzie są plany repertuarowe i nie zawsze udaje się koncert zorganizować. Najczęściej ktoś zadzwoni i poprosi nas, to wtedy zbieramy się w różnej ekipie, zależy od potrzeb, i organizujemy, żeby móc razem występować. Chciałbym więcej koncertować, ale myślę, że i na to przyjdzie czas. Może jeszcze nie czuję się na siłach, żeby móc tylko koncertować. Może to kwestia dojrzałości, czasu, organizacji, może kwestia zespołu, z którym się koncertuje albo materiału, z którym chciałoby się koncertować. Menagementu podejrzewam też, to jest ważne w tym zawodzie. Ale jak się samemu to organizuje, to jest w takiej formie, a nie innej. Niestety nie da się być jednocześnie aktorem, asystentem i planować koncertów itd. Doba jest za krótka, chociaż ponoć mówią o mnie, że potrafię ją rozciągnąć do maksimum. I rzeczywiście, udaje mi się to przez dobrą organizację czasu.

Plany na najbliższy czas?

Rafał Supiński: Spełniło się jedno z moich kolejnych marzeń. Dostałem się do jednej z prestiżowych uczelni za granicą – Royal Academy of Music w Londynie. Otrzymałem także od nich stypendium, które pokrywa koszty czesnego. Jest to ogromny zaszczyt i wyróżnienie na skalę Polski. Od września 2019, po raz kolejny będę studentem, choć tym razem w Londynie (śmiech).

Marzy mi się, żeby popracować w takiej formule, stworzyć taką atmosferę pracy twórczej, która spowoduje, że wszyscy będą chcieli wzrastać i rozwijać się, a nie będą stłamszeni przez kompleksy reżysera, osób w zespole, nie będzie podcinania sobie nawzajem skrzydeł itd. Wierzę w to, że taką rewolucję moglibyśmy przeprowadzić.

2 lipca 2019

www.musicalna.pl/rafal-supinski/?fbclid=IwAR2PPJNOv0RAvVjTGMmky4xeFoZddPIFnWJnryVBnOx3hyCLq05RTp2Bojk


#RafałSupiński