„ Skur-Wienia ” oczyszcza!

„ Skur-Wienia ” oczyszcza! – to znakomita recenzja Marcina Mochala najnowszej premiery Teatru Kontrabanda, która miała miejsce 10 listopada 2016.

 

„ Skur-Wienia ” oczyszcza!

Skur-Wienia10 listopada krakowski klub Kabaret stał się sceną premiery najnowszego spektaklu offowego Teatru Kontrabanda – odegranego przez Łukasza Dąbrowskiego monodramu „ Skur-Wienia ” w reżyserii Aleksandry Skorupy.

Przez godzinę licznie zgromadzeni widzowie byli nie tylko świadkami, ale i uczestnikami oczyszczającego (?) monologu bohaterów. W liczbie mnogiej, gdyż tytułowy Wienia okazał się nie być jedynym wcieleniem Dąbrowskiego.

Reżyser przedstawienia zgrabnie zagospodarowała dostępną przestrzeń jednym aktorem, nie popadła w dwie grożące monodramom skrajności: siedzi facet na krześle i gada, lub rzuca się po scenie bez ładu i składu dla samego efektu.

Sam Dąbrowski również wydawał się czuć komfortowo w sytuacji gdy zawsze oczy widowni były zwrócone na niego i ciężar spektaklu od strony aktorskiej spoczywał wyłącznie na jego barkach. W każdej z ról, w które się wcielał był wiarygodny.

A były to role ciężkie, wspólnym mianownikiem wszystkich postaci było ich rozgoryczenie i frustracja, zaś wszelkie optymistyczne nuty wymuszone: śmiech przez łzy, przy czym porcja łez przewyższała porcję śmiechu. Szkoda tylko, że niektóre przejścia z postaci w postać nie były dostatecznie jasne. Ten sam tekst wypowiedziany przez osobę A lub B możne znaczyć co innego.

Partiami aktor wchodził w interakcję z widownią, co zawsze jest ryzykowne i – jeśli nieprzemyślane – może być samobójcze. Na szczęście w tym wypadku przebicie się przez czwartą ścianę wypadło naturalnie a i publiczność była chętna do współpracy.

Tekst sztuki był trudny, bardzo wielowątkowy i zaryzykowałbym stwierdzenie, że gdyby go nieco bardziej przyciąć spektaklowi wyszłoby to na dobre. Odniosłem wrażenie, że za dużo wątków zawisło w powietrzu. Przedstawieniu zabrakło domknięcia, puenty. Kończy się arbitralnie, mogło skończyć się 5 minut wcześniej, można je było wydłużyć o kolejne pięć. Bywa, że publiczność sama wyczuwa zakończenie, nieważne czy wiążące spektakl w zgrabną kokardkę czy też otwarte, ale czuje, że właśnie opowiedziano jej pewną całostkę, skończoną historię i zaczyna bić brawo zanim jeszcze zapalą się światła. Nie tym razem. Z oklaskami trzeba się było chwilę wstrzymać, niemniej jednak kiedy w końcu rozbrzmiały, część widowni biła je na stojąco.

Marcin Mochal

#skuwienia