Tajne służby – film
Tajne Służby to znakomity pastisz filmów szpiegowskich, w świetnie grającej, pierwszorzędnej obsadzie, pełen doskonałego angielskiego humoru i w fantastycznej oprawie kostiumowo-scenograficznej. Taki James Bond na wesoło.
Już dawno nie ubawiłem się tak dobrze w kinie, jak oglądając Tajne Służby i śmiało mogę ten film polecić wszystkim, którzy tak, jak ja, mają specyficzne poczucie humoru z odchyłem w kierunku tego czarnego.
Z przyjemnością publikuję tu recenzję Michała Walkiewicza, ponieważ w pełni się z nią zgadzam i tak jak on oceniam ten film, jako REWELACYJNY!
A powiedzenie “Mam parasol i nie zawaham się go użyć” powinno przejść do historii kina – nie tylko tego szpiegowskiego.
Ci, którzy mnie znają, wiedzą jak rzadko coś mi się podoba, a ten film podobał mi się i to bardzo!
Idźcie na Tajne Służby!
“Kingsman: Tajne służby” to film doskonały w swojej klasie: pastisz, który każdy reżyser blockbusterów z ambicjami chciałby mieć w swoim dorobku; obraz, który każdy fan brytyjskiej autoironii zawsze chciał obejrzeć; wreszcie, świadectwo potrójnego dystansu – do kina, siebie i widzów – za które Vaughnowi należą się kredyt zaufania i wywrotka pieniędzy.
Firth tłucze ludzi bez opamiętania, ale nie dla hecy. Jako agent specjalny Harry Hart musi uratować świat przed technologicznym geniuszem (Samuel L. Jackson), który obejrzał o jeden film szpiegowski za dużo. Na jego barkach spoczywa również ciężar wytrenowania swojego następcy – wybór pada na Eggsy’ego (Egerton), chłopaka, który niechęć do edukacji połączył w naturalny sposób z miłością do ulicy i nienawiścią do służb mundurowych. Zarówno dystyngowane towarzystwo z tajnych służb, jak i wysoko urodzeni kontrkandydaci patrzą na Eggsy’ego z góry, zaś reżyser Matthew Vaughn podaje opowieść o klasowym zderzeniu, balansując na granicy ironii i empatii. Dżentelmeństwo to dla niego stan ducha, a nie portfela: jest kwestią moralnego imperatywu i odpowiedniej, emocjonalnej edukacji (za którą reżyser dziękuje zresztą w dedykacji zmarłej mamie). Bohaterowie filmu Vaughnawiedzą, że nawet gdy trzeba sięgnąć po karabin, uwieść szwedzką księżniczkę albo rzucić czarnemu charakterowi pogardliwą odzywkę, warto zrobić to z klasą.
Narracyjna werwa, z jaką twórca “Kick-Ass“ rozwija opowieść, musi imponować. Począwszy od otwierającej sekwencji na Bliskim Wschodzie, przez utrzymane w klimacie brytyjskich dramatów społecznych sekwencje z Eggsym i jego rodziną, po rozbuchany finał w stylu Bondów z Rogerem Moore’m, Vaughn w popisowy sposób podkręca tempo, prowadzi aktorów i ogrywa ikonografię szpiegowsko-sensacyjnej klasyki. Efektem tej brawury są świetnie zdynamizowane relacje między bohaterami, zwłaszcza w scenach szkolenia na przyszłych asów niezależnego, brytyjskiego wywiadu. Reżyser już w “X-Men: Pierwszej klasie” udowodnił, że nawet wyblakłą kliszę “montażu treningowego” da się na powrót nasycić kolorami. Kibicowanie bohaterom przychodzi bez trudu, scenarzyści adaptujący komiks Dave’a Gibbonsa i Marka Millara dbają o to, by gra toczyła się o właściwą stawkę, a motywacje postaci były przekonujące – nawet jeśli formuła niezobowiązującego pastiszu wymusza uproszczony rysunek psychologiczny. Kontrapunktująca tę sferę akcja to już filmowa jazda bez trzymanki: ludzie przypominają kulki we flipperze, w ruch idą kuloodporne parasolki, a przebite tętnice tryskają krwią.
Grany przez Samuela L. Jacksona szaleniec, inspirowany wyraźnie magnatami ery social mediów, wypada w tym towarzystwie najsłabiej. Nie tyle za sprawą szarżującego aktora, co z powodu deklaratywności samej postaci. To w jego usta Vaughn wkłada dialog o “starych dobrych filmach szpiegowskich”, to razem z nim lamentuje, że nigdy nie będzie już takiej musztardy jak kiedyś i sprowadza autotematyczną grę z naszymi przyzwyczajeniami na poziom przykrego banału. Pomijając jednak ów drażniący szczegół, “Kingsman: Tajne służby” to film doskonały w swojej klasie: pastisz, który każdy reżyser blockbusterów z ambicjami chciałby mieć w swoim dorobku; obraz, który każdy fan brytyjskiej autoironii zawsze chciał obejrzeć; wreszcie, świadectwo potrójnego dystansu – do kina, siebie i widzów – za które Vaughnowi należą się kredyt zaufania i wywrotka pieniędzy.
ocenia ten film na:
#film
0 Comments
Trackbacks/Pingbacks