TEATR LETNIOMAJTKOWY
Zaczęliśmy wczoraj próby do nowego przedstawienia i ku mojemu zdziwieniu padło pytanie, czy tekst, który robimy nie jest za trudny dla widza prowincjonalnego miasta.
Ja rozumiem, że w interesie zespołu jest grać, jak najczęściej, bo tylko tym sposobem można zarobić w miarę godziwe pieniądze, jednakowoż wydaje mi się, że nie ma czegoś takiego, jak zbyt trudne przedstawienie – teatr, moim zdaniem, dzieli się na dobry i zły i jeśli spektakl jest dobry to zawsze znajdzie się na niego widz, a prowincja nie jest uwarunkowana geograficznie, lecz mentalnie – ona istnieje tylko w głowie. Każdy kto śledzi życie teatralne w Polsce się z tym zgodzi, bo największa prowincja jest w Warszawie.
Potem padło pytanie, czy dla widza z robotniczego miasta, tekst o korposzczurach będzie zrozumiały.
Ale jeśli iść tropem tych pytań, to teatr powinien grać tylko komedie i farsy, a jeśli chciałby zrobić coś bardziej wartościowego to powinien to poprzedzić badaniami marketingowymi.
Ja doskonale rozumiem obawy kolegów, ale przecież tak nie można prowadzić teatru i taki teatr mnie w ogóle nie interesuje.
Biorąc jakąś sztukę na warsztat wychodzę z prostego założenia, że jestem członkiem tego samego społeczeństwa, do którego kieruję moje dzieła i jeżeli mnie coś zainteresuję, to naiwnie wierzę w to, że zainteresuje to także innych.
Dla mnie teatr kalkulowany, wyrachowany, a w środku letniomajtkowy jest zupełnie nie do przyjęcia.
Interesuje mnie tylko Teatr zaangażowany, robiony z głębi serca.
Amen
#teatr