Wgląd za kurtynę Łapickiego

Wgląd za kurtynę Łapickiego – Włodzimierz Kaczkowski pięknie opowiada o sekretnym życiu wspaniałego aktora, Andrzeja Łapickiego.

Andrzej Łapicki, pełen elegancji, poczucia dystansu, istny „arbiter elegantiarum” tamtych czasów, był wzorem przedwojennego stylu angielskiego dżentelmena, który jest odpowiedzialny, przestrzega reguł i powstrzymuje się od okazywania emocji.
Oto wgląd za kurtynę Andrzeja Łapickiego:

Wgląd za kurtynę Łapickiego

Wgląd za kurtynę Łapickiego

Nas studentów PWST na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku od naszych profesorów, znanych aktorów, reżyserów czy naukowców, dzieliła kurtyna.

Byli dla nas bezwzględnymi autorytetami, uznawanymi przez inne autorytety, publiczność, krytykę.

To przez nich szła ścieżka awansu do świata, w którym można było uważać się za artystę.

Nie interesowaliśmy się ich życiem prywatnym, może nawet zdawaliśmy sobie sprawę, że mieli jak wszyscy, ludzkie słabości, ale woleliśmy o tym nie wiedzieć.

I przechodziliśmy do porządku dziennego nad tym, że niektórzy profesorowie używali zbyt dużej ilości perfum, żeby zabić zapach alkoholu, że nie zawsze dotrzymywali danych obietnic, że niektóre nasze koleżanki nagle niespodziewanie robiły niezasłużone kariery i że gra z komunistyczną władzą wymagała wielu kompromisów.

To wszystko działo się za kurtyną, nam było wygodnie po prostu nie wiedzieć i podziwiać naszych profesorów za talent, wiedzę czy umiejętności pedagogiczne.

Jeśli chodzi o styl, zdecydowanie wyróżniał się wśród innych Andrzej Łapicki, zwany przez nas pieszczotliwie „Łapą”. pełen elegancji, poczucia dystansu, istny „arbiter elegantiarum” tamtych czasów.

Mało kto zdawał sobie sprawę, że był uczestnikiem Powstania Warszawskiego i mało kto wiedział, że równolegle do swojego bycia aktorem, reżyserem i pedagogiem, prowadził zapiski, w których zdarzało mu się wylewać żółć na kolegów. Ale zgodnie z jego wolą te zapiski pod tytułem „Jutro będzie Zemsta” zostały wydane dopiero po jego śmierci.

Dla nas był wzorem przedwojennego stylu angielskiego dżentelmena, który jest odpowiedzialny, przestrzega reguł i powstrzymuje się od okazywania emocji.

Miało to swoją wartość w świecie rozchwianych idei i zawsze można było liczyć, że może nie pocieszy i nie przytuli, ale zawsze pomoże w ramach swoich możliwości.

Chyba to było w 1980 roku, grupa pierwszoroczniaków Wydziału Aktorskiego zwróciła się do mnie, studenta I roku Wydziału Reżyserii o pomoc przy przygotowaniu przedstawienia na fuksówkę, co było tradycją uczelni.

Przy okazji ostatnio rozpętywanych dyskusji nie mam i nie miałem poczucia, że zwyczaj fuksowania był jakoś związany z mobbingiem, wszyscy odbierali go jako sympatyczną tradycję, która co prawda ograniczała chwilowo prawa towarzyskie studentów pierwszego roku, ale odwoływała się jakoś do „rytuału przejścia” i pozwalała na efektowne zamknięcie okresu bycia nowicjuszem, właśnie po fuksówce. Nie odnosiłem wrażenia, ze te wszystkie nakazy i zakazy były brane zbyt poważnie, bardziej funkcjonowały w legendzie o tym, jak to kiedyś bywało ostro.

Ale może jestem z innego pokolenia.

Wracając do przedstawienia. Niewiele osób wiedziało, że Andrzej Łapicki pisze w czasopiśmie „Teatr” felietony pod pseudonimem “Kolega”.

No i po egzaminach do PWST właśnie przed tą fuksówką dał wyraz swojej frustracji. Napisał, że ( cytuję z pamięci ) „ ten egzamin kandydatów to zjazd kalek, beztalenci i nieudaczników z całej Polski”.

Nie oszczędzał też nowoprzyjętych, pisał, „że może jedna, czy dwie osoby ma szanse na prawdziwe zaistnienie w teatrze, reszta będzie studiować nie wiadomo po co i dla kogo”.

Oczywiście Andrzej Łapicki, jako pedagog i dziekan Wydziału Aktorskiego, a późniejszy Rektor szkoły nigdy nie pozwoliłby sobie na takie teksty pod swoim nazwiskiem, więc oprócz używania pseudonimu zamaskował się nawet jakąś wymyśloną historyjką o tym, jak to zaprzyjaźniony aktor przypadkowo zaprosił go na te egzaminy.

Dzięki swoim kontaktom z mojego poprzedniego Wydziału Wiedzy o Teatrze, ja akurat wiedziałem kto jest prawdziwym autorem tych felietonów. I szukając pomysłów na zabawne wstawki do spektaklu, wpadłem na szatański plan. Kazałem na początku przedstawienia w kręgu punktówki wypowiedzieć te słowa studentom pierwszego roku, z całą świadomością, że one ich dotyczą, i to bezpośrednio w twarz swoim pedagogom.

Wydawało mi się to głęboko ironiczne i w jakiś sposób zrywające maski ze sposobów uprawiania tego zawodu.

I tak to się odbyło, ze sceny od razu na początku padły słowa o tych niewydarzonych studentach, którzy silą się na bycie artystami, a nie mają na to żadnych szans.

Jako reżyser siedziałem w pierwszym rzędzie obok grona pedagogicznego szkoły. Uważnie obserwowałem twarz Andrzeja Łapickiego. Niczego nie pokazywał po sobie, nawet chyba się śmiał, ale na pewno był zakłopotany.

Nasze spojrzenia się spotkały i odczytałem, może nadinterpretując, w jego oczach rodzaj wyrzutu. On wiedział, że ja wiem, a ja wiedziałem, że on wie, że ja wiem. I zamiast oczekiwanej satysfakcji poczułem rodzaj wstydu i pewności, że wgląd za kurtynę nie zawsze pomaga i raczej utrudnia niż ułatwia porozumienie.


P.S
Przewidywania Andrzeja Łapickiego nie do końca się sprawdziły. Większość studentów tego roku daje sobie do tej pory świetnie radę w uprawianym zawodzie, a niektórzy wylądowali nawet na jego świeczniku.

https://www.facebook.com/wlodzimierz.kaczkowski/posts/2656877554361237


#teatr